Obiektywów w smartfonowych aparatach przybywa. Czy przysłuży się to jakości wykonywanych zdjęć?
Najpierw dziwiliśmy się na wieść o wprowadzeniu aparatów z dodatkowym obiektywem. Teraz tych obiektywów mamy trzy, cztery, a może być ich jeszcze więcej. Brzmi to wszystko dziwacznie, ale nie uważam tego rozwiązania za złe.
Kiedy kilka lat wstecz producenci smartfonów wyruszyli na podbój rynku z podwójnymi aparatami, gdzieś w głowie kazałem im jedynie popukać się w czoło, a nie należę do osób, które na każdą technologiczną innowację reagują sceptycznie. Rzecz w tym, że ja tej innowacji wtedy nie widziałem. Widziałem dodatkową opcję robienia zdjęć szerokokątnych, docenianą szczególnie w określonych sytuacjach, a że fanatykiem uwieczniania każdej chwili na cyfrowym obrazku nie jestem – zwykle o takich możliwościach po prostu zapominałem.
Jednak to był ten moment, kiedy producenci eksperymentowali z zastosowaniami podwójnych obiektywów w aparatach. Temat dopiero raczkował (choć już wcześniej pojawiały się telefony z dwoma soczewkami – jednak ich zastosowanie było dalekie do potrzebnych), zatem przed Huawei, LG, a wkrótce również Apple, stanęło zadanie opracowania takiego systemu, aby technologia obrazowania wreszcie ruszyła do przodu. I w końcu ruszyła – podwójne obiektywy stały się w końcu standardem w wielu flagowcach (głównych produktach producentów telefonów, np. Samsung Galaxy S9), ale i w smartfonach ze średniej półki. Jednak na rozwój sytuacji musieliśmy poczekać jeszcze kilka miesięcy.
Po co komu podwójne aparaty?
Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby okazało się, że to właśnie kwestia aparatów w głównej mierze spędza producentom sen z powiek. Funkcja tworzenia zdjęć jest przecież nieodłączną częścią każdego kolejnego produktu, a jakość generowanego obrazu niejednokrotnie przeważa o zakupie. Jeszcze w zamierzchłych czasach Nokii 3310 czy Sony Ericcsona K800i deweloperzy mogli z sukcesem przekonywać klientów, że więcej megapikseli równe jest lepszej jakości zdjęciom – ale teraz, kiedy pierwszy lepszy artykuł dostępny w internecie udowadnia nieprawdziwość tej tezy, wygrawerowana liczba obok obiektywu to już zdecydowanie za mało. Dziś dobrze już wiemy, że 12 MP czy 20 MP, wcale nie oznacza dużej różnicy w jakości.
Problemy gromadzą się na barkach technologów wraz z upływem czasu. Na horyzoncie nie widać bowiem żadnej rewolucji w temacie technologii obrazowania. Ba, znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że tutaj powiedziano już wszystko – a przecież fotkom generowanym przez najdroższy nawet smartfon wciąż daleko do ideału! Od dawna mówi się o trudności w wymyśleniu czegoś rewolucyjnego, co ruszyłoby temat aparatów i wprowadziłoby telefony w nową epokę. Czegoś, co ruszyłoby temat tak, jak pomysł na podwójne obiektywy, szczególnie w obliczu narastającej presji ze strony użytkowników, przyzwyczajonych do rokrocznych powiewów świeżości. Jednak na przeciętnym Kowalskim zwykłe liczby niekoniecznie muszą robić wrażenie – liczyć się będzie po prostu efekt.
Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, mój sceptycyzm uległ ochłodzeniu. W końcu zaakceptowałem obecny stan rzeczy. Dodatkowe obiektywy, zamiast ulepszania dotychczasowej pojedynczej soczewki, to rozwiązanie nieidealne, ale jest jakieś. Może kiedyś doczekamy się sprzętu, który jednym oczkiem będzie w stanie odwalać całą robotę za coraz częściej występujące trzy i więcej sensorów, lecz na tę chwilę odpowiedź tkwi w jednym słowie – oprogramowanie.
Znaleźć sposób na współpracę obiektywów
Temat trzech, a nawet czterech obiektywów w aparacie głównym na nowo poruszył społeczność – tak jak przed laty zrobiły to dwa oczka. Biorąc pod uwagę opisane powyżej rewelacje, taka kolej rzeczy wcale nie powinna nas dziwić. Zastój w dziedzinie technologii obrazowania zmusza producentów do sięgnięcia po narzędzia bardzo bliskie ich sercu, czyli po wspomniane oprogramowanie. W momencie, w którym podwójne obiektywy ostatecznie zostały ciepło przyjęte przez wszelkiej maści odbiorców, technicy i technolodzy musieli iść za ciosem, znaleźli przecież nowy sposób na zadowolenie niezwykle wymagającego tłumu.
Niedawno na sklepowe półki trafiły Samsung Galaxy A7 z trzema sensorami w aparacie głównym oraz jego droższa wersja, Galaxy A9 z aż czterema. Brzmi zadziwiająco czy imponująco? Niezależnie od odpowiedzi,w tym szaleństwie jest metoda. Jeden obiektyw monochromatyczny o rozdzielczości 5 MP generuje czarno-biały obraz, odpowiadając przy tym za niezwykłą szczegółowość zdjęcia oraz redukując szumy do minimum. Aparat główny, 24 MP, posiada standardowy sensor, ale może cieszyć się niezwykle dużą (jak na smartfon) jasnością na poziomie f/1.6. Całość wspierana jest przez sensor z teleobiektywem 10 MP, umożliwiającym zoomowanie bez strat jakości. Na ostatnim miejscu widnieje szerokokątny obiektyw 8 MP, szczególnie przydatny w zdjęciach panoramicznych.
Z kolei wielosoczewkowa propozycja sprzed paru miesięcy, Huawei P20 Pro, oferowała jeden aparat monochromatyczny o rozdzielczości 20 MP, główny, kolorowy 40 MP oraz teleobiektyw 8MP. Wtedy aparat obecny w tym modelu nazywany był niejednokrotnie najlepszym dostępnym na rynku. Wszystko dzięki synergii trzem wspomnianych wyżej sensorów. Pierwszy tworzył bardzo szczegółową podkładkę pod imponujący, kolorowy obraz z głównego aparatu, a w razie konieczności zoomu, teleobiektyw dopełniał całości, dając ostatecznie przybliżoną fotkę bez strat jakości.
To jeszcze nie koniec
Zestawiając oba powyższe modele ze sobą, bardzo łatwo wyróżnić jedną zasadniczą różnicę – brak bądź obecność obiektywu szerokokątnego, co może sugerować, że to właśnie on będzie w przyszłości tym którymś z rzędu, dodatkowym, w którym zabraknie obiektywu monochromatycznego. Niezupełnie jednak tak jest, co udowadnia Huawei Mate 20 Pro, gdyż – jak twierdzą producenci – główny aparat jest na tyle szczegółowy, by nie trzeba go było doprawiać funkcjonalnością czerni i bieli.
Nasuwa się zatem inny wniosek, tym razem bliższy stanowi faktycznemu. Być może obiektywów w aparatach będzie przybywać tym więcej, im bardziej rozwinie się oprogramowanie, które w decydującej mierze kieruje pracą poszczególnych sensorów. Żeby nie być gołosłownym, ujawniony patent LG wskazuje na aż… siedem dostępnych sensorów, w tym trzy z przodu. Czy możemy się wtedy spodziewać selfiaków na zupełnie nowym poziomie? Raczej trudno to w tym momencie przewidywać, ale skoro deweloperzy wierzą we współpracę poszczególnych sensorów w aparacie głównym, to i może jest metoda na ich zastosowanie z przodu.
Ciekawi mnie zresztą mocno konserwatywne podejście Google, które w nadchodzącym Pixel 3 nadal kurczowo trzyma się jednej soczewki. Co ciekawe, nie przeszkadza to aparatowi w byciu mocno konkurencyjnym do wszystkich wyżej wymienionych. Ostatnim razem (czyli przy premierze Pixel 2) specjaliści z Doliny Krzemowej postawili na implementację maszyny samouczącej, dopieszczającej zdjęcia tuż po ich zrobieniu. Retusz w czasie rzeczywistym? Brzmi mocno kontrowersyjnie, jednak głosy zdziwienia milkną zaraz po ujrzeniu efektu końcowego. Poza tym dzisiejsze aparaty nie mogą się już obyć bez wspomagania sztucznej inteligencji. Gdyby nie ona, zwykłemu, szaremu użytkownikowi – do którego smartfony są w końcu kierowane – naprawdę trudno byłoby się połapać przy manualnym ustawianiu każdego oczka z osobna. Aż strach pomyśleć, co zadzieje się w temacie smartfonowej technologii, kiedy na tylnej obudowie widnieć będą monstrualne obiektywy, patrzące na nas niczym wielookie bestie. Miejmy nadzieję, że do tej pory smartfony wrócą już do klasycznego podejścia, bo bądź co bądź, ale to byłaby już gruba przesada.